W PRL-u
Polska Ludowa miała od zarania potrzebę kontroli. Kontrola miała być stała i przeprowadzana przez wszystkich, choć oczywiście najważniejszą instancją kontrolującą miała być sama władza ludowa. W różnych okresach starano się jednak, by kontrole miały tak zwany czynnik obywatelski. Oczywiście, obywatelski w rozumieniu władzy. Społecznym kontrolerem mógł być przede wszystkim ktoś zaufana jak ormowiec (czyli członek paramilitarnej Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskie), ale też i trójka klasowa (czyli rodzice uczniów), o ile wykonywała działania zalecone przez szkołę i zaakceptowane przez inne czynniki władzy, mogła wtedy wykraczać poza zakres działania szkoły.. Czynnik społeczny zyskiwał ma randze (a tak działa się najczęściej), kiedy dołączano do niego oficjalnego przedstawiciela np. inspektora Inspekcji Handlowej lub Sanepidu, a najlepiej milicjanta. Bo inspekcja poza kontrolą miała przede wszystkim wykazać wszystkie niedociągnięcia w danej dziedzinie i ukarać surowo winnych. W Lublinie w latach osiemdziesiątych prasa podawała, że w czasie akcji Posesja polegającej na kontrolowaniu stanu nieruchomości ukarano prawie wszystkich skontrolowanych prywatnych właścicieli. Zwykle karano za to, czego i tak nie można było poprawić i tych, którzy nie mieli wpływu na niedociągnięcia. Bo kontrole miały też charakter propagandowy i zastraszający, pokazywały, że władza coś robi, a odpowiedzialni (winni) za trudności są inni. Władza chce dobrze, ale ludzie nie pozwalają, żeby było lepiej. W stanie wojennym i po nim do akcji przystąpiły kontrole wojskowe, zastąpione stopniowo przez tzw. Irchy, czyli Inspekcje Robotniczo - Chłopskie oraz wspomnianą już Akcję Posesja.