W PRL-u
Ludzie dobrej roboty, czyli ludzie DORO, jak ich określano w latach 60. i 70. Najpierw zaczęło się od przodownictwa pracy. Od końca lat 40. zachęcano pracowników do przekraczania wyznaczonych norm pracy, tworząc z tego tzw. współzawodnictwo pracy. , co zmieniało samą zasadę pracy produkcyjnej w jaką absurdalną grę. Bo dlaczego nie wyznaczono norm, które mogłyby być wykonane w normalnym trybie. Rodzi to więc pytania o to, że była zła organizacja pracy i zaniżane normy (jest łatwiej przekroczyć. Często taka rywalizacja nie miała nic wspólnego z produkcją i była odrębnym bytem wykorzystywanym. Jednak przekraczanie planów jako forma współzawodnictwa trwało do końca PRL. Często miało też formę swoistej księgowości kreatywnej. Na papierze najpierw poszczególne jednostki, zakłady, potem kombinaty, a na końcu zjednoczenia wykazywały się fikcyjnymi wynikami, a w rzeczywistości i tak było poniżej planu, bo było ani dewizowych materiałów, a to było i tak zostało rozkradzione. Po upadku modelu przodownika z lat 50. , nastała era ludzi dobrej roboty (tak jakby wszyscy pozostali byli ludźmi złej pracy). Wiązało się to między z rozszerzeniem kryteriów oceny. A więc teraz oczekiwano nie tylko wydajności, ale też projektów racjonalizatorskich (w skrócie chodziło o to jak zastąpić drogi zachodni element w jakiejś maszynie tanim polskim), często z gorszego materiału), poszukiwaniem tańszych surowców (znów te dewizy!) oraz o oszczędności materiałów i walkę z marnotrawstwem (warto pamiętać, że „prywaciarze” mogli kupować i robić oficjalnie z surowców wtórnych). Przeciwwagą dla ludzi DORO byli bumelanci, ale to już inna historia.